Artykuł o minister edukacji Katarzynie Hall
Sześciolatku, do szkoły! Marek Sterlingow, Marek Wąs
Premier Tusk: - To najbardziej uparta baba, jaką znam, takiej nam potrzebaW dniu, w którym Katarzyna Hall zasiadła w fotelu po Romanie Giertychu, wydała dwa polecenia.
Pierwsze - z saloniku przy gabinecie kazała wyrzucić wytarty dywan i dziesiątki książek, głównie zalegające tam od lat roczniki statystyczne.
Drugie - odszukać w magazynie i powiesić usunięte przez poprzednika portrety ministrów edukacji z czasów PRL. Ale powiesić na osobnej ścianie.
Pracuje na leżąco. Zdejmuje pantofle, kładzie się na sofie, na kolanach laptop.
W zasięgu ręki szklanka coca-coli.
Umiejętnie usuwa się w cieńW Gdańsku dyżurnym krytykiem Katarzyny Hall był Piotr Gierszewski, radny PiS i szef komisji edukacji.
- Na początku wszyscy myśleliśmy, że jako wiceprezydent miasta będzie takim grzecznym pracusiem, bez żadnego zacięcia do polityki - opowiada. - Pracowita rzeczywiście była. I na tle czterech wiceprezydentów, których tu przeżyłem, zdecydowanie najbardziej pomysłowa i dynamiczna. Ale szybko się irytowała. Dwa razy z hukiem wyszła z posiedzenia komisji, gdy za bardzo ją dociskaliśmy pytaniami. Nie chciało jej się nas przekonywać, dlatego sporo głosowań przegrywała, mimo że PO ma w radzie większość.
Inny radny: - Nie wyszła jej prywatyzacja przedszkoli, kuratorium się nie zgodziło. Na szkolnictwie niepublicznym zna się lepiej niż ktokolwiek w Polsce. No ale to zapatrzenie miało jej za złe wielu dyrektorów szkół publicznych w Gdańsku. Teraz też może faworyzować szkoły prywatne.
Gierszewski: - Jest odważna, mówi, co myśli, nawet Giertychowi potrafiła wygarnąć. Cały czas się ze mną ścierała, ale na pożegnanie podeszła i patrząc w oczy powiedziała: "Dziękuję, że tyle razy stawiałeś mnie na baczność, dzięki temu wiele się nauczyłam".
Urzędnicy gdańskiego magistratu: - Potrafi być obcesowa, nie słucha argumentów, pragmatyczna do bólu, te cechy nie zjednują jej sympatii podwładnych.
A w domu?Arkadiusz Rybicki: - Olek, mąż Kasi, zawsze dbał o znajomych i przyjaciół. Chętnie ich do siebie zaprasza, a Kasia zapewnia bazę organizacyjną. Oboje są fajnymi ludźmi. Goście zawsze mogą u nich przenocować, zjeść, napić się kawy.
Inny przyjaciel Hallów: - Kasia ma rzadką umiejętność usuwania się w cień. Poda herbatę, my gadamy, a ona gdzieś znika. Na rządowej posadzie to może być jej atut, a może okazać się wadą. Co będzie, jak Kasi w MEN noga się powinie? Olek jest wpływowy, ale tylko intelektualnie. Zna wszystkich i mało jest osób w polityce, które go nie szanują. Ale on nigdy nie będzie zabiegał o nic dla siebie lub dla żony. W razie jakichkolwiek trudności nikt nie będzie jej bronił, bo przecież ona nie ma żadnego zaplecza politycznego.
Od razu wiadomo: nauczycielkaJej styl w pracy: buty bez obcasów, biała koszula, szare spodnie, marynarka. Druciane okulary, fryzura nieokreślona.
W domu: spodnie i flanelowa koszula. Gdy w weekend narzuciła na to kurtkę z kapturem i pojechała do supermarketu w Gdyni po mikołajkowe prezenty dla swoich chłopaków, nie musiała się obawiać, że ktoś rozpozna nową minister.
- Pracuję na leżąco, bo lubię leżeć, no i w moim zawodzie każdy ma w końcu kłopoty z kręgosłupem - Katarzyna Hall zaczyna mówić cicho, potem głos rośnie. Głos nieznoszący sprzeciwu. Zdania proste, dobitne, bez zbędnych ozdobników. Słowa wypowiada wyraźne. Od razu wiadomo: nauczycielka. I to z tych ostrych, które wymagają od ucznia, nie zawahają się postawić jedynki na koniec roku i nie przepuścić do następnej klasy.
To będzie pierwszy minister edukacji niebędący ani politykiem, ani profesorem z uniwersytetu.
Zna problemy podstawówek, gimnazjów i szkół średnich. Jako pierwsza, jeszcze w PRL, zakładała prywatne szkoły. Uparła się, żeby obowiązywały w nich autorskie programy.
Odniosła sukces, z jej programów nauczania do podstawówek, gimnazjów i szkół średnich korzystają dziś setki szkół w Polsce.
- Jestem praktyczna, twarda i pracowita - mówi o sobie.
Na sofie w saloniku za ministerialnym gabinetem opowiada nam swoją historię. Od nauczycielki matematyki do ministra.
Nastolatka na polowaniuLitwa jest ważna, bo Litwa była największym marzeniem ojca, ona odziedziczyła je po tacie.
Franciszek Kończa herbu Ogończyk wychował się w Łukini, przedwojenna Litwa. Prawnicze studia zaczął w Poznaniu, wojna zastała go w Łukini. Sowieci deportowali studenta aż pod Ural, uciekł, kiedy trwała jeszcze wojna.
Później nastoletnia Kasia wielokrotnie słuchała kolorowych opowieści o przekraczaniu granicy na parowozie, pod stertą węgla.
Bez dokumentów ojciec dotarł do Grudziądza, tam żyła przyrodnia siostra, a w urzędzie repatriacyjnym pracowała Danusia, repatriantka z Nieświeża pod Wilnem. Danuta załatwiła lewe dokumenty. Zaiskrzyło między nimi - pobrali się i wyjechali do Wrocławia. Franciszek dokończył prawo, Danuta studiowała chemię. Pierwsze dziecko zmarło przy porodzie.
- Ojciec tęsknił za Litwą, do końca życia rozważał, czy nie wrócić, mimo że tam był Związek Radziecki - mówi Katarzyna Hall. - Trochę odżył, gdy z Wrocławia przenieśli się do Gdańska. Morze było taką namiastką wolności, a kaszubskie krajobrazy przypominały ojcu rodzinne strony. Urodziłam się w 1957, rodzice byli dziesięć lat po ślubie, a mama skończyła już 35 lat. Byłam tym wyczekanym dzieckiem. Ojciec odszedł od nas, gdy miałam cztery lata. Ułożył sobie na nowo życie, mam przyrodnią siostrę. A my z mamą zostałyśmy najlepszymi przyjaciółkami, ona była bardzo wrażliwa. Wcześnie zaczęły się kłopoty zdrowotne i musiałam się nią zaopiekować.
Franciszek Kończa był znanym adwokatem, w latach 70. bronił gdańskich opozycjonistów. Zapalony myśliwy, zabierał starszą córkę na polowania na Kaszuby. Pani minister pokazuje zdjęcia - szczupła nastolatka na ambonie, z myśliwską lornetką. I tata, przystojny mężczyzna ze sztucerem, opiera nogę o powalonego właśnie jelenia z ogromnym porożem.
Mecenas nosił na palcu złoty sygnet z herbem rodu. Taki sam, tylko mniejszy, podarował Kasi, ma go do dziś. Nie dożył wolnej Litwy.
Katarzyna Hall pojechała do Łukini na początku lat 90., odnalazła rodzinny grobowiec, kamienne płyty z nazwiskami Kończów.
- To były pierwsze groby moich przodków, jakie widziałam - mówi pani minister.
Matematyka jest apolitycznaGdańskie Siedlce, gdzie w spółdzielczym mieszkaniu żyły z matką, to szczególna dzielnica.
Blisko do starówki i stoczni. W szkole połowa uczniów to dzieci stoczniowców, druga połowa - milicjantów. Po Grudniu 70. zaczęły się podziały w klasie, kłótnie, bójki.
Kasia Kończa nie pasowała do żadnej z grup, ale bliżej było jej do stoczniowców.
30 lat później uczennica tej samej szkoły przy ulicy Kartuskiej, Ania, popełni samobójstwo, a Katarzynie Hall, wówczas wiceprezydentowi miasta do spraw edukacji, staną przed oczami tamte spory rozgrywające się w tych samych murach w latach 70.
Wtedy czas wypełniała jej nauka i opieka nad matką. Uczyła się świetnie, po liceum trudny wybór: studiować polonistykę czy matematykę? Zadecydował autorytet nauczycieli.
Wychowawcy Witolda Ludkiewicza, wymagającego do bólu, który uczył fizyki.
Matematyczki Jadwigi Sajdak, która w rozgadanego ucznia potrafiła rzucić kredą, ale jej wykład był tak klarowny, że sam wchodził do głowy.
I Tomasza Wołka, nauczyciela... przysposobienia obronnego, który zamiast tłumaczyć, jak chronić się przed wybuchem atomowym, czytał "W oparach absurdu" Słonimskiego i Tuwima albo puszczał nagrania meczów południowoamerykańskich drużyn piłkarskich.
"Herbowa" dziewczyna ze stoczniowo-milicyjnej dzielnicy kombinowała tak: jako nauczycielka polskiego będę musiała wciskać dzieciom partyjną propagandę. Matematyka jest apolityczna.
Uniwersytet Gdański, tam - pierwsza wielka miłość.
Miała 19 lat, kiedy brali ślub. Cały trzeci i czwarty rok studiów przechodziła w ciąży. W 1978 roku urodziła Konrada, rok później Karola. Mieli plany, dostali spółdzielcze mieszkanie. Mąż odszedł tuż po urodzinach drugiego syna.
Katarzyna Hall nie chce o nim rozmawiać.
Miłość do matematyka1980.
- Malutkie dzieci, przeprowadzka, obrona pracy magisterskiej, wszystko naraz - opowiada pani minister. - W stoczni wybuchł Sierpień, ja tonęłam w długach. Zacisnęłam zęby, powoli odbijałam się od dna. Pamiętam pierwszą pracę w Zespole Sportowych Szkół Ogólnokształcących. Stawiłam się do pracy 20 sierpnia i tego samego dnia ogłosiliśmy strajk. Potem stan wojenny. Nie miałam sił, żeby stać w kolejkach po jedzenie, wolałam kupić gorsze, ale bez stania. Jak już musiałam, to brałam chłopców na ręce i stawiałam ich na ladzie. Niby kobiety z dziećmi mogły kupować poza kolejnością, ale zawsze ktoś protestował. Mieszkaliśmy w dwóch pokojach w Sopocie, na dziesiątym piętrze, modliłam się, żeby winda się nie psuła. Wtedy dowiedziałam się też, że żłobki i przedszkola nie lubią samotnych matek. Taka mama, która może się spóźnić po odbiór dziecka, to kłopot. Jasną stroną tych lat byli chłopcy. Szybko musieli się usamodzielnić, zostać małymi mężczyznami. Ani wtedy, ani później się na nich nie zawiodłam.
W 1984 roku ktoś na Uniwersytecie Gdańskim przypomniał sobie o zdolnej studentce. Ze szkoły przeniosła się do Instytutu Matematyki. Zajęła się dydaktyką, badaniami nad ocenianiem i egzaminowaniem.
W instytucie pracował dawny kolega z roku Jan Tryba. Wielki talent, wybitny matematyk, jego prace z teorii mnogości drukowały prestiżowe pisma naukowe. Poprosił ją o rękę.
- Dobrze się nam żyło z Jasiem - Katarzyna Hall po raz pierwszy w tej rozmowie rezygnuje z nauczycielskiej pozy i ścisza głos. - Dwoje matematyków w domu, więc ja doskonale rozumiałam człowieka, który całymi godzinami siedzi, myśli i tylko czasem zapisze na kartce jakiś znaczek. Zapewnił w naszym życiu ład, chłopcy mieli ojca. Och, miał swoje cudowne dziwactwa. Był Kaszubą i wyznawał pogląd, że Kaszubi to nie żadna grupa etniczna, tylko pełnoprawny naród. I nasi chłopcy w szkole wykłócali się o to z nauczycielami i z kolegami - śmieje się pani minister.
Rodzice Jana na początku nie akceptowali małżeństwa. Dlatego Katarzyna zaczęła starać się o kościelny rozwód z pierwszym mężem. Watykan odmówił.
Doktoratu nie skończyła, bo od 1989 roku zabrała się do organizowania prywatnej szkoły, rok później przyszedł na świat trzeci syn - Jacek.
Prałat Jankowski zawsze pomożeWiosną 1989 roku, jeszcze przed powołaniem rządu Tadeusza Mazowieckiego, przypadkiem znalazła się na spotkaniu poświęconym tworzeniu szkół niepaństwowych. Skrzyknęła znajomych nauczycieli i wykładowców z uczelni. Po kilku burzliwych dyskusjach dali ogłoszenia w prasie: od września rusza Gdańskie Liceum Autonomiczne, ogłaszamy nabór.
- Wariacki czas, nie mieliśmy budynku, nie mieliśmy zezwolenia, tylko dobre chęci - wspomina pani minister.
Najpierw powołali Gdańską Fundację Oświatową, to ona miała być "właścicielem" szkoły. Do Fundacji dołączył prałat Henryk Jankowski, od tego czasu Katarzyna Hall nie pozwala powiedzieć złego słowa na jego temat.
- Pamiętajcie, że to był jeszcze inny ksiądz Jankowski - tłumaczy. - Ale również później nigdy nie wtrącał się do pracy szkoły. I pomagał każdemu, kto o pomoc się zwrócił.
Grupa trójmiejskich nauczycieli pisała programy poszczególnych przedmiotów. Ona to koordynowała. Później Katarzyna Hall uzupełni je o pełne pakiety programów nauczania dla szkoły podstawowej i gimnazjum - to tzw. klocki autonomiczne, na postawie których do dziś pracuje wiele szkół.
W jej pokoju na uniwersytecie odbywał się nabór nauczycieli i uczniów.
- Zgłaszali się głównie młodzi. Zostałam selekcjonerem nauczycieli, uczyłam się, jak zebrać drużynę, która stworzy dobrą szkołę.
Znaleźli siedzibę: barak, dumnie zwany osiedlowym domem kultury na gdańskim Przymorzu. Szkoła ruszyła 12 września 1989 roku.
Pierwszy rocznik to 48 uczniów w trzech klasach. Tylko dwóch etatowych nauczycieli, polonistka i anglista, reszta pracowała jednocześnie w państwowych szkołach. Ona została dyrektorką szkoły.
Dziś Fundacja prowadzi dwa zespoły szkół w Gdańsku i Sopocie. W każdym jest podstawówka, gimnazjum i liceum. W liceach polonista kontraktowy z 3-letnim stażem zarabia 2,2 tys. zł brutto, a dyplomowany z 14-letnim stażem - 4,5 tysiąca brutto. Czesne ucznia kosztuje 610 zł.
Świat się rozpadaJesień 1991 roku: wszystko zaczyna się układać. Niepubliczna szkoła działała już drugi rok, można ogłosić sukces. Jacek skończył półtora roku, Katarzyna po macierzyńskiej przerwie na serio może wracać do pracy.
Tej samej jesieni dowiedziała się, że matka ma nowotwór. Kilka tygodni później mąż Jan powiedział: - Kasiu, jestem chory. Rak.
W święta kursowała już tylko między trzema punktami: dom - szpital, gdzie leżała mama - szpital, gdzie był mąż.
W sylwestra lekarze z obydwu szpitali ogłosili wyrok - nie ma szans na przeżycie. Od tamtego dnia już żaden sylwester nie był radosnym dniem.
Mama zmarła na początku stycznia.
Dwa tygodnie później umarł Jan, miał 35 lat.
Katarzyna Hall: - To jest takie uczucie, jakby świat rozpadał się na kawałeczki. Pamiętam dzieci, jak trzymały mnie przy życiu. Pamiętam, że koledzy z uniwersytetu nazwali imieniem Jasia jedną z auli. No i miałam swoją pracę. Praca w takich chwilach zawsze pomaga. Konrad miał 13 lat, Karol 12. Nauczyli się przewijać i karmić Jacka, opiekowali się nim tak samo dobrze jak ja. Zastąpili mu tatę.
Liga Mistrzów u HallówDo Liceum Autonomicznego chodziła córka Arkadiusza Rybickiego. I to on w 1993 roku zabrał dyrektorkę szkoły na spotkanie z Aleksandrem Hallem, wówczas czynnym politykiem konserwatywnym.
- Olek spodobał mi się od pierwszego spojrzenia, tyle na ten temat powiem - uśmiecha się pani minister. - Nasz związek utrzymywaliśmy w tajemnicy. On był osobą publiczną, ja w Gdańsku też już byłam znana i nie chcieliśmy plotek - tłumaczy. - Gdy spotykają się osoby dojrzałe, to jest inaczej, niż gdy się ma po 17 lat. Nie ma pewności, jak to się skończy, taki związek musi dojrzeć. Wiedzieli oczywiście moi chłopcy i dochodziło do zabawnych sytuacji. Ja chciałam wyjść wieczorem, ale oni też mieli już swoje sprawy, byli nastolatkami. Wtedy mówili: zostajesz z Jackiem, bo to jest w końcu twoje dziecko, a nie nasze. Więc zawsze musiałam im ustępować.
Cichy ślub odbył się we Władysławowie. Tylko dzieci Katarzyny, świadkami byli Konrad i przyjaciel Halla. Resztę znajomych polityk poinformował o małżeństwie na... zjeździe założycielskim SKL.
Arkadiusz Rybicki: - Słyszałem plotki, że coś tam między nimi jest, ale prawdę mówiąc, wydawało się to nieprawdopodobne. Olek był przecież zatwardziałym starym kawalerem. Jak na zjeździe partii ogłosili, że są już małżeństwem, zaskoczenie było kompletne.
- Teraz Olek wycofał się z polityki i chyba dobrze się z tym czuje - opowiada Katarzyna Hall. - On kocha historię Francji, pisze kolejną książkę. Jeździ po kraju z wykładami, gdy ma ochotę, napisze coś do prasy, skomentuje bieżącą politykę. Ma swój krąg przyjaciół, przychodzą, piją wino i dyskutują godzinami. Albo siadamy przed telewizorem i oglądamy mecze piłkarskie, przez nich zostałam kibicem. Latem z przyjaciółmi jeździmy na wakacje. Zwiedziliśmy Francję i Włochy, to takie leniwe podróże, przesiadywanie przy kawie. No a najważniejsze, że mąż zaprzyjaźnił się z chłopcami. Konrad jest nauczycielem historii, więc mogą z Olkiem gadać bez końca. Karol jest architektem, teraz pracuje w Dublinie. Mam dwie świetne synowe, obie Anie. A rok temu najstarszy syn dał mi wnuczkę - Zuzię.
Rybicki: - Zawsze u nich oglądam Ligę Mistrzów. Ale Kasia się chyba jednak piłką nie interesuje, minutkę popatrzy i zaraz wyciąga swój komputer. Ona z laptopem się nie rozstaje. Jak ma tylko chwilę, kładzie się na sofie i zaczyna coś pisać.
Dzieci nie są przestępcamiAleksander Hall konsekwentnie odmawia komentowania kariery żony. Po jej nominacji na ministra publicznie wypowiedział się raz, i to krótko: - Potrafię zrobić jajecznicę, więc sobie poradzimy.
Przyjaciel Hallów: - Dla Olka ta nominacja będzie raczej kłopotem organizacyjnym. Zostaje sam z najmłodszym chłopakiem i będzie musiał sam sobie poradzić z prowadzeniem domu. No, to będzie ciekawe (śmiech).
Ona twierdzi, że mąż ją wspiera, dzwoni, recenzuje. Tak jest od ubiegłego roku, gdy prezydent Gdańska Paweł Adamowicz zaproponował jej stanowisko zastępcy do spraw edukacji.
- To są konserwatyści, więc mają specyficzne podejście do kobiet. Gdy Paweł Adamowicz chciał, żebym została wiceprezydentem, to najpierw zapytał o zgodę Olka, a dopiero potem przyszli razem do mnie - śmieje się Katarzyna. - Nie zdziwiłabym się, gdyby teraz, przed nominacją na ministra, Donald Tusk najpierw zadzwonił do Pawła z pytaniem, czy może mu zabrać pracownika.
Jej krótka kariera w magistracie przypadła na czas największego dramatu w gdańskiej oświacie. W październiku ub. roku 14-letnia gimnazjalistka Ania popełniła samobójstwo. Sąd wyjaśnia, czy przyczyną było zachowanie jej kolegów, którzy na oczach klasy mieli ją molestować i upokorzyć.
"Państwo robicie tu niepotrzebną sensację, tę sprawę trzeba wyciszyć - zaapelowała wtedy do mediów. - To jest wielka tragedia, ale musimy sobie zdawać sprawę z tego, że gimnazjaliści to dzieci niestabilne emocjonalnie, w burzy hormonów. Pozwólmy działać dyrektorowi tak, by szkoła mogła wrócić do normalnego funkcjonowania"
Potem przeprosiła za apel o "wyciszenie sprawy". I wdała się w ostry spór z Romanem Giertychem, który przyjechał do Gdańska i w szkole Ani ogłosił swój program "Zero tolerancji".
- Przyjechałam do tego gimnazjum i zobaczyłam oblężoną twierdzę - wspomina wydarzenia sprzed roku. - Rozdygotani nauczyciele, rozdygotani uczniowie. Oni bali się wychodzić ze szkoły otoczonej kordonem kamer i dziennikarzy. To mną wstrząsnęło jako matką i jako nauczycielką. Apelowałam, by chronić tych ludzi. Bo oni, i uczniowie, i nauczyciele, to porządni ludzie. Identyfikowałam się z tą społecznością. Uważałam, że powinien ich oddzielać kordon policji. Potrzebowali pomocy psychologów, a nie mediów. A to, co zrobił pan Giertych, to było zwyczajne użycie tragedii w politycznej kampanii. I co to za nazwa "Zero tolerancji"? Program burmistrza Nowego Jorku wymierzony był w przestępców. Dzieci nie są przestępcami.
Z Giertycha niewiele zostałoPo dymisji Giertycha ministrem edukacji został prof. Ryszard Legutko. Gdy po zaprzysiężeniu Katarzyna Hall przyjechała do ministerstwa w alei Szucha, profesora, tak jak większości odchodzących ministrów PiS, tam nie było.
Zdaje sobie sprawę, że przynajmniej przez pierwsze miesiące jej urzędowania będzie porównywana nie do Legutki, tylko do Giertycha. Nie tyle krytykuje, co bagatelizuje działania ministra z LPR.
Sprawa oceny z religii na świadectwie: - Chodźmy po ziemi, to jest wydumany problem. Ten stopień kompletnie nic nie zmienia. Średnią ocen może w jakimś ułamku procentu. Żeby dostać się do liceum, brane są pod uwagę oceny z przedmiotów kierunkowych i wynik egzaminu gimnazjalnego.
Religia na maturze: - Nie jestem przeciwnikiem wpisania religii na listę nadobowiązkowych przedmiotów maturalnych. Ten egzamin nie decydowałby, czy uczeń zdaje maturę, czy też ją oblewa. Jeśli uczeń chce na maturze popisać się swoją wiedzą z religii, dajmy mu taką możliwość. Ale najpierw trzeba opracować przepisy, określić standardy wymagań, przeszkolić egzaminatorów. I tu inicjatywa leży po stronie kościelnej. Oczywiście mówimy nie tylko o Kościele katolickim, ale o wszystkich legalnie działających w Polsce Kościołach. Nie sądzę, żeby udało się to wprowadzić szybciej niż w ciągu trzech lat.
Nauczyciele homoseksualiści: - To w ogóle nie jest sprawa dla ministra edukacji. Homoseksualizm to nie przestępstwo. A jeżeli się zdarzy, że nauczyciel popełni przestępstwo, to zajmuje się nim prokurator, proste.
Amnestia maturalna: - Oczywiście fatalny błąd wynikający z całkowitego niezrozumienia specyfiki szkoły. Tu nie można zmieniać reguł w trakcie gry. Szkoła żyje rocznym rytmem. Każdą zmianę trzeba wprowadzać z dużym wyprzedzeniem.
Awantura wokół listy lektur: - Ja już pomijam zawartość tej listy. Ale czy ktoś pomyślał, że nauczyciel przez całe wakacje pracuje nad programem na następny rok? I nagle ktoś mu mówi: zaczynaj pracę od początku, bo zmieniamy ci obowiązkowe lektury.
Mundurki: - Niechże o takich sprawach zaczną w końcu decydować same szkoły. Mundurek jest dobry, gdy jest ładny, akceptowany przez uczniów, gdy pomaga im identyfikować się ze szkołą. Ale jeśli w jakiejś szkole pedagodzy i rodzice uznają, że z jakichś powodów mundurków nie chcą, to ten przepis krzywdy im nie zrobi. Zarządzą schludny ubiór w stonowanych kolorach albo jakiś wyróżnik, wstążkę czy tarczę, i mają mundurek. Z pomysłami ministra Giertycha był nie ten problem, że one jakoś mocno zagrażały szkole. Problemem był styl komunikowania się, język, którym on przemawiał do nauczycieli i uczniów. Ten minister nie zmienił niczego w prawie oświatowym, które jest istotne dla życia szkół. Z pana Giertycha naprawdę niewiele w oświacie zostało.
Sześć lat - do szkoły!Jaka będzie szkoła nowej minister? Pierwsze reakcje publicystów nie są jej przychylne. Bon edukacyjny, matura z religii, plotki o likwidacji kuratoriów - za to wszystko spadła na nią fala krytyki.
- Za dużo emocji wokół tego resortu - odpowiada Katarzyna Hall. - Przecież ja jestem przeciwnikiem rewolucji w szkołach, na pewno nie podejmę żadnej decyzji bez solidnych konsultacji ze środowiskiem. Takie pierwsze spotkania - z ZNP i oświatową "Solidarnością" - już zresztą odbyłam. Ja nie chcę tym ludziom nakazywać, chcę ich słuchać, żeby zmieniać szkoły na lepsze. Ale powoli, po sprawdzeniu, czy nas na to stać, czy są możliwości organizacyjne.
Jest zwolenniczką bonów edukacyjnych, bo, jak twierdzi, bon jest już rzeczywistością.
- Idea bonu edukacyjnego jest taka, żeby rodzice, posyłając dziecko do danej szkoły, decydowali, że ta właśnie szkoła dostaje z samorządu konkretne pieniądze. I taki system w kilku gminach w Polsce już działa. Przyjrzyjmy się tym społecznościom, sprawdźmy, w jakich warunkach ten system się sprawdza, a w jakich byłby niedobry. Ale w tak dużym kraju jak Polska zunifikowane, centralne rozwiązania są trudne do wprowadzenia - mówi. - Zostawmy więc jak największy margines działania lokalnym społecznościom. Nasze szkoły i tak się różnią, niech różnią się mądrze, z pożytkiem dla uczniów.
Jej "centralne" priorytety, na których wprowadzenie daje sobie cztery lata, to obniżenie o rok wieku szkolnego i zmiana charakteru gimnazjów.
- Powinny to być szkoły, w których uczeń już zaczyna się specjalizować i rozwija swoje zainteresowania. Wtedy szkoła średnia mogłaby być w końcu kontynuacją tego, co uczeń robił w gimnazjum. Bo teraz wygląda to tak, że w jednej i drugiej szkole uczniowie po łebkach powtarzają to samo od początku.
Prezes ZNP Sławomir Broniarz był na spotkaniu z nową minister. - Mówiła bez mikrofonu, ale tak głośno, że aż w uszach dźwięczało. Niestety był tylko jeden konkret. Mówiła, że chce zlikwidować ośrodki dla niepokornej młodzieży, które wprowadził Giertych. Mnie się to akurat podoba, bo to tylko wylęgarnie kryminalistów. Z kolei "Solidarność" była z tego niezadowolona. O płacach było niekonkretnie, o bonie edukacyjnym niekonkretnie - wylicza Broniarz. - Zapowiedziała dyskusje na trudne tematy. Zobaczymy, czy dotrzyma słowa. Miałem wrażenie, że jest nieobecna duchem, nie robiła żadnych notatek. Z drugiej strony po Giertychu każdy minister będzie lepszy. Ona ma przynajmniej nieporównywalnie większe przygotowanie merytoryczne do tego stanowiska.
Jeden z bliskich współpracowników premiera Tuska: - Dyskutowaliśmy o kandydaturze Jarosława Gowina na to ministerstwo. Sławek Nowak rzucił: może Katarzyna Hall? Donald podchwycił ten pomysł, bo chociaż nie są bliskimi znajomymi, pamiętał ją z czasów, gdy zakładała te swoje szkoły. I pamiętał, jak ostro pojechała z Giertychem przy sprawie samobójstwa tej dziewczynki z gimnazjum. Premier powiedział coś takiego: to najbardziej uparta baba, jaką znam, takiej nam potrzeba.
Problem w garderobiePo dwóch tygodniach urzędowania Katarzyna Hall w końcu wybrała się na weekend do domu. W pociągu odłożyła wreszcie na bok literaturę pedagogiczną i przeczytała kupiony na dworcu kryminał Agathy Christie. W domu ugotowała obiad i wyrwała się na zakupy.
- Całe życie ubierałam się tak samo, teraz mam problem...
W niedzielne popołudnie szykuje się do powrotu do Warszawy. Pusto, mąż gdzieś w Polsce, pojechał na wykład, dzieci też mają swoje sprawy.
- To są te grobowce Kończów - pokazuje zdjęcia. - Dzieci, dzieci... O, tu na polowaniu z ojcem, ta z tyłu to moja siostra. A tu z Olkiem w Burgundii.
I jeszcze małe zdjęcie, jakby robione do dowodu, w drewnianej ramce. Na fotografii mężczyzna o pociągłej twarzy. Młody, ale poważny.
- A to jest Jaś.
- Uda się czy polegnie pani w tym ministerstwie?
- Jestem optymistką.
Nauczyciel z Gdańska z 20-letnim stażem: - Mnie wystarczy, że ministrem będzie w końcu ktoś normalny. Niech ograniczy biurokrację i podniesie zarobki, a wszyscy będą zadowoleni. Mam 2 tysiące pensji na rękę. Tysiąc złotych podwyżki to nie byłaby żadna łaska.
Źródło: Duży Format