Amerykański chirurg uratował polskiego pacjenta- Iwona Hajnosz 30-06-2006
Takiej operacji jeszcze w Polsce nie było. Światowej sławy kardiochirurg przyjechał z USA do Krakowa, aby wyciąć pacjentowi olbrzymiego tętniaka i wymienić dużą część aorty

Lekarze oglądają na telebimie operację zastawki serca
FOT. Wojciech Matusik / AG
Jarosław Polakowski spod Lublina w marcu zaczął starania, żeby operację tętniaka aorty
piersiowo-brzusznej zrobić poza granicami Polski, bo w kraju żaden lekarz nie ma
wystarczającego doświadczenia, żeby się jej podjąć. W czwartek dostał prezent od losu: był operowany w Krakowie przez najlepszego na świecie specjalistę w tej dziedzinie - profesora Josepha Cosellego z Houston w Teksasie.
Tylko Coselli może to zrobić 37-letni pan Jarek o szczęściu, jakie go spotkało, dowiedział się w środę po południu, w kuchni instytutu kardiologii Szpitala Jana Pawła II w Krakowie. - Chłopie, Coselli wybrał ciebie - krzyknął do niego jego krakowski kardiochirurg Bogusław Kapelak i zdzielił go radośnie w głowę.
Profesor Joseph S. Coselli z Baylor College of Medicine w Houston ma za sobą ponad 1800
przeprowadzonych operacji tętniaków, w tym ok. 480 aorty piersiowo-brzusznej, czyli takich, jakiego miał pan Jarek. - Nie sądzę, żeby jakikolwiek lekarz w Europie podjął się zabiegu u tego pacjenta. To może zrobić tylko Coselli - stwierdził prof. Jerzy Sadowski, kierownik Kliniki Chirurgii Serca, Naczyń i Transplantologii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.
- Noszę w sobie tykającą bombę. Jeśli tętniak pęknie, to będzie koniec - mówił przed zabiegiem pan Jarek. O chorobie dowiedział się w 2002 roku. Od stycznia tego roku odczuwał coraz większe bóle, a od marca już wiedział, że jeśli szybko nie trafi na stół operacyjny, będzie po nim. Ma dwoje małych dzieci, którymi sam się teraz opiekuje. Żona - pielęgniarka, kiedy zachorował, wyjechała do pracy w Niemczech, żeby utrzymać rodzinę. Poprzez poznanego tam lekarza chciała doprowadzić do operacji męża w klinice w Heidelbergu. Koszt takiego zabiegu to ok. 100 tys. euro! Jednak lekarze z Lublina, którzy zajmowali się panem Jarkiem, orzekli, że nie ma sensu nawet wypełniać dokumentów wymaganych przez Ministerstwo Zdrowia w przypadku wysłania na operacje za granicą. Uznali, że panu Jarkowi nie pozostaje już nic innego, jak tylko dbać o siebie i się modlić.
Najdłuższe cięcie Tymczasem jakieś dwa miesiące temu inna medyczna znakomitość, prof. Marco Turina, szef European Association for Cardio-Thoracic Surgery, zdecydował nieoczekiwanie, że tegoroczne warsztaty dla lekarzy z tej specjalności odbędą się w klinice prof. Sadowskiego. - To dla nas wielkie wyróżnienie - mówi Sadowski.
W czwartek do Krakowa przylecieli najlepsi specjaliści ze świata, żeby nauczyć ponad 150 młodszych kolegów z kilkudziesięciu krajów nowych metod operowania. Warsztaty potrwają trzy dni - do soboty. Są to na przemian operacje i wykłady. Prof. Coselli zaczął operować w czwartek po południu. Aby dostać się do tętniaka aorty piersiowo-brzusznej, trzeba wykonać cięcie na boku ciała - od ramienia do pasa. To najdłuższe cięcie w kardiochirurgii.
Czas na operację był już najwyższy. Tętniak niebezpiecznie rósł - jeszcze niedawno miał z 7,4 cm średnicy, ostatnio już ponad dziesięć. Powodował coraz większy ból w brzuchu i klatce piersiowej. W przypadku tętniaków najgroźniejszym powikłaniem jest ich pęknięcie. Jeśli, jak u pana Jarka, jest to tętniak aorty - pęknięcie oznacza silny krwotok. Wówczas śmierć następuje błyskawicznie, w kilka sekund.
Zadanie, jakie stanęło przed prof. Cosellim, to wycięcie tętniącego guza i wszczepienie
kilkudziesięciocentymetrowej protezy aorty. Do tej protezy trzeba następnie doszyć wszystkie ważne naczynia odchodzące od aorty, np. tętnicę nerkową i naczynia prowadzące krew do najważniejszych narządów jamy brzusznej. Przewidująco Coselli protezę przywiózł ze sobą.
Niewielu lekarzy na świecie podejmuje się takich zabiegów, bo statystycznie tętniaki pękają
rzadziej, niż wynosi śmiertelność operacyjna. To wielogodzinna, skomplikowana i żmudna
operacja.
Warto dodać, że pan Jarek już raz był operowany w Krakowie. Doktor Kapelak operował u niego pęknięty, rozwarstwiony tętniak aorty wstępującej. - Stąd nasza zażyłość - tłumaczy się z radosnego klepnięcia w głowę na wieść o decyzji Cosellego.
Małe jest bezpieczniejszeOperacja pana Jarka to przykład bardzo rozległego zabiegu. Inna operacja przeprowadzona również w czwartek w ramach krakowskich warsztatów kardiochirurgicznych przez prof. Friedricha Mohra z Lipska miała z kolei udowodnić, że współczesna kardiochirurgia to także dążenie do jak najmniejszej inwazyjności. Prof. Mohr naprawił zastawkę mitralną (jedna z czterech w sercu, położona pomiędzy lewym przedsionkiem a lewą komorą) bez rozcinania żeber pacjenta. - To nowa metoda. Takie zabiegi są już wykonywane w Polsce, ale uczestnicy warsztatów zobaczyli go w wykonaniu mistrza - komentuje prof. Sadowski.
Główną zaletą tej techniki jest to, że zamiast rozcinać klatkę piersiową, lekarz wykonuje tylko niewielkie cięcie, przez które "naprawia" zastawkę. Pacjentem prof. Mohra był pan Tadeusz z Krakowa. Ma 63 lata, choruje od dziesięciu lat, jego stan też się ostatnio bardzo pogorszył . - Coraz większą trudność sprawiało mi wykonywanie najprostszych czynności. Szybko się męczyłem - opowiadał przed operacją.
- Zastawka nie domykała się, powodując powiększenia się serca, migotanie przedsionków i
zaburzenia rytmu serca. Doszło do powiększenia wątroby i obrzęków nóg - wyjaśnia profesor Sadowski. - Nie było na co czekać - dodaje.
Operacja pana Tadeusza powiodła się, pana Jarka trwała do późnych godzin nocnych i też
zakończyła się pomyślnie
Ryzykowna operacja w krakowskiej klinice zakończyła się powodzeniem- Rozmawiała Iwona Hajnosz 01-07-2006
W czwartek po południu światowej sławy kardiochirurg z USA prof. Joseph S. Coselli operował w Szpitalu im. Jana Pawła II w Krakowie Jarosława Polakowskiego spod Lublina. Wyciął mu ogromnego tętniaka, a w zasadzie wymienił całą aortę, wstawiając bez mała półmetrowej długości protezę. Operacja, o której pisaliśmy obszernie w piątkowej "Gazecie", trwała prawie siedem godzin. Nikt w Europie nie chciał się jej podjąć. W piątek po południu anestezjolodzy zaczęli powoli wybudzać pacjenta
Rozmowa z prof. Josephem S. Cosellim, kardiochirurgiem z Baylor College of Medicine z Houston Iwona Hajnosz: Właśnie wyszedł Pan z sali intensywnego nadzoru, na którą trafił pan Jarek.
Badał pan pacjenta. Czy operacja się powiodła?
Joseph S. Coselli: - Myślę, że będzie dobrze. Serce i płuca są w porządku, nie ma krwawienia.
Krążenie krwi też jest dobre. Nie do końca jeszcze można ocenić stan neurologiczny pacjenta - w tym stwierdzić, czy ma czucie w nogach. Nadal nie wiemy więc wszystkiego. Trzeba pamiętać, że aorta pana Polakowskiego była w tak złym stanie, że gdyby nie operacja, na pewno by umarł. Dawałem mu kilka tygodni życia, maksymalnie trzy miesiące. A tak będzie mógł normalnie żyć - cieszyć się rodziną, muzyką, jedzeniem, przyjaciółmi.
Najtrudniejszy moment podczas operacji? Podczas tego typu zabiegów najtrudniejszą rzeczą jest to, że trzeba bardzo szybko - dosłownie co chwilę - podejmować decyzje, w których stawką jest życie. Tak było i teraz. Poza tym, gdy się pracuje z innymi ludźmi, w innej klinice niż na co dzień, wtedy zawsze jest trudniej, bo to stres. Choć z drugiej strony nie sposób dokładnie zaplanować żadnej operacji. Zawsze dzieje się coś nieprzewidzianego.
Operował już Pan pacjentów w podobnym stanie? Tak, ale ten tętniak był jednym z największych, jakie kiedykolwiek operowałem. Trzeba też
wiedzieć, że to bardzo trudny zabieg. Ze statystyk wynika, że 8-10 proc. pacjentów po operacji ma niedowład nóg, który u połowy z nich z czasem ustępuje. Tak to wygląda. Chciałbym jeszcze dodać, że szpital w Krakowie, w tym wyposażenie sali operacyjnej, są wspaniałe.
Anestezjolodzy - światowa klasa. Chirurdzy - bardzo, bardzo dobrzy, tak samo pielęgniarki
asystujące mi na sali operacyjnej. Możecie być z nich dumni.
Może zatem przyjedzie Pan jeszcze kiedyś operować do Krakowa? To piękne miasto, więc chętnie tu wrócę.